MIŚ czy MIstrz?

Kiedy w wakacje przyszło mi wrócić do prowadzenia byłam jednocześnie szczęśliwa, co przerażona. Nie prowadziłam półtora roku. Nową edycję warhammera owszem przeczytałam, ale bez praktyki człowiek szybko gubi zasady, plącze się w nich, czasem doznaje frustracji. Dodatkowo, poza mężem, zupełnie nowa drużyna. Nie wiadomo czy i jak się zgramy. Za bardzo jednak tęskniłam za prowadzeniem żeby się martwić takimi głupotami. Przynajmniej tak mogę powiedzieć z perspektywy czasu.

Moja drużyna to czterech graczy wcielających się w role: Łowcy Czarownic, Kapłana Bitewnego Ulryka, Agitatora i Oprycha. Muszę przyznać, że po raz pierwszy cała czwórka graczy przed sesją startową mocno się przygotowała. Każdy z graczy przygotował historię postaci, jej wizerunek, niektórzy gracze dogadali się ze sobą w sprawie koligacji rodzinnych. Teraz tylko wystarczyło sprostać wyzwaniu poprowadzenia tego. To czy mi się udało ocenić najlepiej mogą gracze, mam nadzieję, że się nie zawiedli.

Na pierwszy ogień poszła przygoda ze startera. A w zasadzie tylko wstęp do niej. Dla jasności. Kocham gotowe scenariusze, ale jeszcze bardziej lubię je przerabiać, dopasowywać do własnych potrzeb i oczekiwań drużyny. Ktoś kto zagra u mnie w oficjalną przygodę prawdopodobnie rozpozna główny wątek, ale przyczyny i zakończenie może być zgoła inne. Nie do podrobienia z inną ekipą. Tak też było w tym przypadku.

Ogniwem spajającym drużynę stał się – podany mi na tacy przez gracza odgrywającego Łowcę Czarownic – Bohater Niezależny Albrecht Vogel. Lord Inkwizytor Łowców Czarownic.

Pierwsze spotkanie nie należało do najłatwiejszych czy najmilszych. Od razu nastąpiło zderzenie ze sobą dwóch światów. Z jednej strony uczeń Inkwizytora zwraca się do niego z niemal nabożnym uznaniem tytułując go Mistrzem, z drugiej Kapłan Ulryka tytułuje go Misiem, gdzieś w międzyczasie pada określenie popierdółka. Pomyślałam sobie wtedy – znowu!

Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja zaobserwowałam na przestrzeni lat prowadzenia następujące zjawisko. Kiedy chcesz dać drużynie kogoś, kto będzie ich zleceniodawcą, kto ich wesprze w odpowiedniej chwili, albo ustawi do pionu gdy zajdzie taka potrzeba gdzieś znajdzie się ognisko oporu. Mniejsze czy większe, choćby na chwilę, ale jednak.

Nigdy nie zapomnę jak mój mąż na jednej z pierwszych prowadzonych przeze mnie sesji w Dzikie Pola, jeszcze pierwszą edycję, zwrócił się do Pułkownika Choragwi Husarskiej, w jego obecności, Pułkowniczku, a potem traktował go jak jakiegoś chłopka roztropka. Wtedy nie umiałam sobie z tym poradzić. Na szczęście te czasy już minęły. Doświadczenie procentuje i pomaga znaleźć rozwiązanie takich zachowań. Jak sobie z nimi poradzić? Za sprawą przysłowiowego kija i marchewki.

Przede wszystkim taki bohater powinien mieć jakiegoś haka na drużynę lub chociaż jej część. Ja w kłopoty wrzuciłam wszystkich bez wyjątku – żadnej taryfy ulgowej, ale musi też mieć motywację. Musi być powód dla którego ratuje z opresji każdą postać z osobna, nie tylko swojego ucznia. Trzeba opracować go przed sesją, na której się poznają. I trzymać się go konsekwentnie, choć czasem działania graczy będą wręcz wołały o to żeby to zmienić. W mojej drużynie nie wszyscy jeszcze poznali te powody, ale to kwestia czasu i zaufania na linii bohater niezależny – postać.

Za sobą mamy cztery sesje. Ten czas wystarczył, aby bohaterowie gry zdołali wziąć dwukrotnie udział w zamieszkach, w tym jednych wywołanych przez nich, porwać gwiazdę lokalnej drużyny snotballowej wprost z domu publicznego, dowiedzieć się kto stoi za wywołaniem pierwszych zamieszek i powstrzymać kiboli przed zrobieniem w mieście totalnej rozróby. Powiedziałabym, że nieźle. Dla mnie jednak miarą dobrze przygotowanych sesji był fakt, że drużyna dość szybko potrafiła połączyć kolejne elementy układanki i nabrać szacunku do kogoś, o kim wcześniej mówili Miś.

Osobną sprawą podczas moich sesji jest przygotowywanie handoutów. Na te cztery sesje przygotowałam ich w sumie cztery. Dwa z nich to gazeta Głos Ubersreiku, List od przełożonych dla Kapłana Ulryka oraz Dekret Karla Franza. Do tej pory nie opublikowałam tylko listu, przynajmniej do czasu kiedy gracz zechce się z kimś podzielić jego treścią.

Gazety były przygotowane dla całej drużyny. Dzięki nim mogłam przekazać kluczowe dla nich informacje niemal podane na tacy, postresować ich trochę, pośmiać się z ich poczynań. Możecie mi nie wierzyć, ale historia Backhama była znacznie lepsza na żywo niż w moim opisie i nie prędko ją zapomnę. Natomiast dekret był zrobiony z dwóch powodów.

Wszyscy myślą, że handouty są tylko dla graczy. Nie prawda! Czasem robię je przede wszystkim dla siebie. Pozwalają mi się lepiej wczuć w klimat prowadzonej sesji. Jeśli to tekst, to raz spisany nie ulega zmianie i nie ma pokusy żeby coś zachachmęcić. I oczywiście da się je wykorzystać na sesji. W tym wypadku nie tylko dla mnie, ale dla jednego z graczy.

Niedzielna sesja była nieco inna. Prawie każdy z graczy miał chwilę dla siebie z mistrzem gry. Sam na sam bez obecności innych i musiał w konkretnej chwili podjąć ważną decyzję lub zmierzyć się z konsekwencjami swoich działań.

Uczeń dostał burę od Mistrza za opowiadanie na środku ulicy, w biały dzień o Chaosie, Bogach Chaosu, ich możliwościach i aspektach. Dobrze mu szło. Niemały tłum wokół niego się wtedy zebrał. Ooops.

Kapłan Ulryka przekonał się, że nie taki Sigmaryta okropny jak go malują.

Oprych wraz z kolegami mogli „porozmawiać” z mordercą Lukasa Klostermana

A agitator zapoznał się z pełną treścią dekretu. Szczerze mówiąc tego momentu bałam się najbardziej. Ci co czytali pełną treść wiedzą zapewne dlaczego. Wiedza, którą posiadł gracz daje pewną przewagę nad innymi, ale też wystawia go na ryzyko. Nie chcę pisać o szczegółach bo sytuacja jest nadal otwarta, ale na szczęście gracz zachował zdrowy rozsądek. Zobaczymy na jak długo. Niemniej efekt był natychmiastowy.

Zaledwie chwilę później przy wspólnym stole usłyszałam znowu popierdółka. I tekst agitatora.

” Okazuje się, że Pan Vogel nie jest taką popierdółką, jak nam się wydawało.” I muszę przyznać, że to była dla mnie nie lada nagroda. Pokazało mi bowiem, że mój wysiłek się opłacił.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + 1 =